dolina Manhattanu
z własnym słońcem odbitym w szklanej ścianie,
z wiatrem co skręca w czterdziestą drugą lub pędzi prosto aleją,
z wielką przepaścią, co głowę przechodnia wykręca do góry.
dolina pośród
błyszczących gór, Starbacksów, giftshopów,
sandwichbarów i milionów przechodniów,
ze schodami do metra, klaksonami, neonami,
z własnym Rzymem i Pekinem,
z hukiem spod nóg
dolina, która niedosypia
odliczająca ulice w nieskończoność
piąta, tak samo piękna jak siódma
mostami trzymane, żeby się nie zapaść od tego wszystkiego
od bryzy na Downtown, po świergot na Uptown
od bryzy na Downtown, po świergot na Uptown
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz